Za młodu to przerażały mnie nawet pierwsze trzy części Residenta (w jedynce atmosfera posępnej posiadłości, w dwójce akurat tylko parę momentów, w trójce ścigający gracza Nemesis), ale oczywiście naprawdę zacząłem się bać, gdy przysiadłem (nocną porą) do Silent Hill 1 - to był power! Pietra załapałem konkretnego, potem nawet w dzień grałem gdy ktoś z rodziny był w pokoju. Potem była pustka w temacie, aż pokazał się Fatal Frame. W tym przypadku postanowiłem być już twardy i łoiłem tylko nocą. Klimat japońskich horrorów z duchami i dziewczynkami wychodzącymi ze studzien dał mi się we znaki także w formie growej i do dziś uważam, że owa seria dorównuje pod względem klimatu Silent Hill, a momentami go nawet przewyższa (aczkolwiek w drugą cześć SH nie grałem więc moja opinia dotyczy części 1,3,4). Fajny brudny, wręcz odpychający klimat ma też zapomniana już dziś przygodówka Necronomicon: The Dawn of Darkness, w którą niedawno zacząłem grać. Rozkręca się powoli, ale z każdym krokiem klimat gęstnieje i po zmroku można nawet parę kropli klimatu SH wyłapać, mimo, że nie jest to gra akcji.